piątek, 29 lipca 2011

Mi español!



   Robię to codziennie, przynajmniej przez godzinę, od ponad miesiąca. Zaczęłam końcem czerwca.
Codziennie po trochu – słucham, powtarzam na głos i samodzielnie konstruuję wypowiedzi na bazie poznanych wcześniej słów i zwrotów – uczę się hiszpańskiego, po prostu. Chcę go poznać przynajmniej w stopniu komunikatywnym..

   Wcześniej uczyłam się angielskiego i francuskiego – ale niestety bez specjalnych rezultatów i bez większego entuzjazmu. Powód – musiałam -  to były języki wymagane w szkole i na studiach. Uważałam wtedy, zresztą do niedawna również, że nie mam głowy do języków, że nie potrafię się porozumiewać, pomimo, że posiadam zasób słów wystarczający do poprawnej codziennej komunikacji. Prawda jest też taka, że podczas nauki szkolnej nie wymagano od nas konwersacji. Przeważnie poprzestawało się na pisaniu i czytaniu. Toteż ja rozumiałam teksty, ale nie rozumiałam mowy.. Swoją ogromną rolę odgrywa tutaj też motywacja – cóż, wstyd przyznać, ale jakoś nie było jej za wiele..

   Postanowiłam po raz trzeci wziąć się za naukę języka obcego. Do trzech razy sztuka. Wybrałam język hiszpański. Nie dość, że podoba mi się jego brzmienie, to posługuje się nim prawie cała Ameryka Południowa i oczywiście Hiszpania! Hiszpański to język wesoły, żywy – sporo słów brzmi naprawdę pięknie, wiele śmiesznie – jego nauka to przyjemność i powód do zabaw i skojarzeń językowych. No i nie jest taki trudny! :) 

   Wspominałam wcześniej o motywacji, bez niej nie byłoby również tego wpisu.. Dlaczego hiszpański? Po pierwsze - wyjeżdżam do Hiszpanii w sierpniu (ale nie to jest najważniejsze), po drugie – to mój sposób na ćwiczenie umysłu i pamięci (której trzeba treningu, podobnie jak mięśniom) i po trzecie najważniejsze – marzą mi się podróże właśnie po Ameryce Południowej (Argentyna, Peru, itd.) To mam od liceum, baa nawet od podstawówki, chociaż wtedy nie śmiałam mówić o tym głośno, bo wydawało mi się, to zbyt śmiałym pragnieniem. Zostawało tylko w sferze rojeń i snów na jawie.

Jak się uczę?
   Na naukę języka poświęcam co najmniej godzinę dziennie. Ważne, aby wystąpiło słuchanie i powtarzanie na głos zdań. Tak przecież w przybliżeniu wygląda rozmowa! :) W książce mam wszystko to, czego słucham, więc znam również zapis. Na słuchanie wykorzystuję czas, który spędzam w autobusach. W domu zaś głośno „hablam”! :) Do kolejnego działu przechodzę tylko wtedy, gdy płynnie posługuję się słownictwem z wcześniejszej części.
Po miesięcznym samodzielnym kursie, uważam, że byłabym w stanie dogadać się w sklepie, na ulicy, w hotelu i restauracji. Jak dla mnie to ogromny sukces i powód do dumy! :)

El idioma espaniol no es dificil! 


   Aaa i jeszcze jedno.. po codziennym powtarzaniu danej czynności tak wchodzi ona w krew, że staje się nawykiem! Teraz nie wyobrażam sobie dnia bez hiszpańskiego! Na początku było różnie - nie zawsze mi się chciało, nie zawsze byłam wypoczęta i skoncentrowana.. ale upór procentuje.
¡Buena suerte!

środa, 27 lipca 2011

Chce mi się tak, jak kiedyś nie chciało! - czyli rzecz o pracy nad sobą..

   Mogłabym, ale mi się nie chce.. zresztą muszę odpocząć. O to przecież apelują lekarze.. Dużo snu, relaks, odprężenie.. Trzeba sobie jakoś radzić ze stresem, no nie?  Jutro to zrobię. Dziś jestem zmęczona, boli mnie głowa, chce mi się spać, nie mam pomysłów, wena mnie opuściła, nie mam pieniędzy, zdrowia, nerwów.. Sto tysięcy wymówek, i wzorowo wyuczone tłumaczenie swojego lenistwa.. Okropne, ale takie znane, oswojone, akceptowane, bo przecież każdy myśli podobnie.. 
A mądrość ludowa rzecze: „Co masz zrobić dziś, zrób pojutrze - będziesz miał dwa dni wolnego!” I tak przez całe życie - odkładanie wszystkiego na jutro, na za tydzień, aż się robi z tego „za pięć dwunasta” i wtedy już jest stres, adrenalina, niedosypianie i cały wcześniejszy niby-relaks szlag trafia! Przecież muszę to zrobić na wczoraj! I jest wtedy plucie sobie w brodę – czemu się wcześniej za to nie wzięłam? Jak miałabym więcej czasu, to przyłożyłabym się do tego lepiej.. Potem kolejne przyrzeczenie składane sobie: Następnym razem będę mądrzejsza – zaplanuję, rozłożę sobie pracę na części i wyjdzie tak jak chcę. Ale kiedy przychodzi co do czego, no to znów boli głowa, brzuch, ktoś zadzwonił i zaprosił na piwo, ciśnienie spadło, u sąsiada się pobili, nie było prądu, kolejny atak terrorystyczny, etc.. To rzecz o obowiązkach, „musach”..
   A gdzie w tym wszystkim jest praca nad realizacją marzeń?  Gdzie te czynności zwane pasją, hobby, zainteresowaniami, te dające radość i nadające życiu sens? Jeśli tak samo są odkładane, na bliżej nieokreśloną przyszłość – to się nie ma co dziwić, że społeczeństwo mamy maksymalnie narzekające i sfrustrowane.. Ktoś kto myśli w sposób - Kurczę, dobrze byłoby zrobić coś fajnego z własnym życiem, ale może zrobiłby to ktoś za mnie, bo ja nie mam czasu, ani pomysłu na siebie.. – jest z góry skazany na pogłębiającą się frustrację i poczucie przegranego życia. Nikt nie jest w stanie odkryć prawdziwych pragnień drugiego człowieka.. tylko ON SAM!
   Nie ma co czekać na księcia z bajki, który spełni wszystkie marzenia, ani na wygraną w totka, bo prawdopodobnie książę okaże się żabą, a kasa nigdy nie wpłynie na konto. Tak naprawdę wystarczy trochę determinacji, a radość z dotrzymanego sobie słowa od razu poprawi nastrój i samopoczucie. Wiem, bo sprawdziłam i serdecznie polecam! :)